Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rób jak zechcesz, ale ja radziłbym ci zlikwidować spółkę z Bielawskim.
— Z kim? — zdziwił się Dowmunt.
— Z Bielawskim. Mam z nim fabrykę maszyn na Pradze. Wiesz? „Bielawski i spółka“?
— Bielawski jest moim krewnym, — rzekł Andrzej — ale nie utrzymujemy ze sobą stosunków.
— Masz rację, to łobuz. Otóż radzę zlikwidować. Sprzedaj udziały za byle co, bo to zysku nie daje, a gałgan gotów Ewę i Janka oszwabić.
— Rozejrzę się.
— Z ustaleniem opieki sądowej nie będziesz miał kłopotu. Wszystko jest przygotowane.
Zachłysnął się i oddychał ciężko.
— Bądź spokojny, Michale — odezwał się Andrzej — zaopiekuję nimi jak najserdeczniej. I możesz być pewny, że nie dam im krzywdy zrobić.
— Wierzę, — wyszeptał — niech ci, Jędrek, Bóg nagrodzi. Zawołaj teraz Ewę.
Rozmawiał z nią długo. Pod wieczór znowu stracił przytomność.
Zaczęły się dni ciężkie, jak ołów.
Mróz nie ustępował i ranki wstawały prześwietlone nadmiarem chłodnej jasności. Dom tonął w nieprzerwanej ciszy, bo nawet służba, rzadko ukazująca się w pokojach, chodziła na palcach i mówiła półgłosem.
W powietrzu zawisło oczekiwanie. Męczące oczekiwanie śmierci, która wciąż zwlekała, wciąż jakby się wahała: czas już położyć zimną dłoń na tem ledwie drgającem sercu, czy jeszcze pozwolić mu ostatkiem sił pulsować?
Dowmunt chodził ponury jak noc. Łapał siebie kilka razy na złej myśli, na niecierpliwem pytaniu: kiedyż wreszcie? — I chociaż wiedział, że Michał napróżno się męczy, chociaż wiedział, że nic go uratować nie może, robił sobie gorzkie wyrzuty i starał się unikać wzroku Ewy i lekarza, by i w ich spojrzeniu nie odczytać ukrytego oczekiwania.