Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nieprzytomne, nieprawdopobone szczęście. Zachwiała się i upadła.
Andrzej ledwo zdążył pochwycić jej bezwładne ciało tuż nad podłogą. Wziął ją na ręce i położył na sofie. W pokoju nie było wody. Wybiegł do salonu:
— Doktorze, pani Ewa zemdlała!…
Lekrz długo ją cucił i z całą stanowczością zażądał, by się zaraz udała na spoczynek:
— Nie wolno pani tak się przemęczać.
Nocy tej przy chorym czuwał Andrzej. Był tak wyczerpany nerwowo, że napróżno usiłował swoim zwyczajem uporządkować doznane przeżycia. Zapadł w stan półmartwoty, raz po raz targanej myślą, bolesną, niepokojącą, z której istotnej treści nie mógł sobie zdać sprawy.
Nad ranem przyszedł go zastąpić doktór. W ręku trzymał szklaneczkę z jakimi płynem:
— Niech pan to wypije.
— Ja? — Zdziwił się Dowmunt.
— Tak. To weronal. Dobrze panu zrobi.
Zasnął twardym snem i obudził się dopiero przed wieczorem. Z poczty przynieśli dla niego plikę listów. Odetchnął z ulgą, gdy wśród nich nie znalazł koperty, zaadresowanej ręką Marty. Były to listy handlowe w różnych sprawach, o których Grzesiak nie chciał sam decydować i list Romana z zapytaniem, czy może wyjechać na tydzień na wystawę przemysłową do Drezna. W dopisku dołączył pozdrowienia od Marty, która „czeka z utęsknieniem powrotu pana i władcy“.
Wszystko to wydało się Dowmuntowi dziwnie obce, banalne i błahe, wydało się irytującą inwazją dalekiego mu świata. Z niechęcią odsunął listy, a po namyśle wrzucił je na dno walizki.
Gdy jadł spóźniony obiad przyszła Ewa. Zbliżał się zmrok i wpółświetle, kiedy nie mógł zauważyć bladości i wycieńczenia twarzy, na której jaśniały szafirową głębią wspaniałe oczy, aż zdumiał się jej pięknością. Była to ta sama Ewunia, dziewczęca, smukła, z głową