Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.


V.

Dom mieszkalny w Nieszocie nosił różne nazwy. Pani Rzecka nazywała go pałacem, jej mąż — zamkiem, sąsiedzi poprostu dworem, a stary lokaj, Władysław, niewiadomo dlaczego „pawilonem“. Tytuł ten staremu najbardziej wydawał się majestatyczny, to też pomimo niejednokrotnych uwag i zakazów uporczywie mówił „pawilon“.
W istocie była to stara rudera z końca XVII wieku, w której dziwnym jakimś kunsztem pomieszano wszystkie style już przy jej narodzinach. Późniejsze poprawki i dobudówki dokonały reszty.
Dwór miał mezoniny, z których cieszyły się dzieci, basztę, napawającą dumą ojca, kolumnowy podjazd zadawalający ambicje matki i wielki taras od strony parku, gdze podczas lata koncentrowało się życie całej rodziny, uciekającej od rana z wielkich zimnych pokojów o nadmiernie wysokich sufitach.
Na tarasie jadano, czytano i masowo kładziono pasjanse, stanowiące jedyne emocjonujące zajęcie dwuch ciotek rezydentek, a główne całej pozostałej familji.
Pasjansów nie przerywano nawet wówczas gdy z sąsiedniego miasteczka przyjeżdżał pulchny i zawsze uśmiechnięty proboszcz, chudy i zawsze skrzywiony rejent, czy krzykliwy i napuszony pan starosta Lewaczek.
Wizyty z sąsiednich dworów były rzadkie. Większe bowiem majątki poszły na parcelację, dla właścicieli zaś mniejszych Nieszota miała za wysokie progi.
Dwór drzemał w słońcu otulony ciemnozielonemi kępami kasztanów, sennie przeciągały się psy u stóp tarasu, usypiająco szeleściły karty pasjansów pod zrzadka łopoczącą na wietrze wypłowiałą falbaną pasiastej markizy.