Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie, nie, — sprostował basem blondyn — na ten raz tylko odroczenie.
— Rozumiesz, — wyjaśnił Żegota, — jak tylko przyjdzie do zamknięcia dyskusji, minister odczyta dekret i do głosowania nie dojdzie. Wspanały kawał.
— No, Waciu, musisz dziś postawić szampana. Trzeba oblać twoje parlamentarne zwycięstwo.
Przyjęto to ogólnym, choć nieco ironicznym aplauzem, zaś Kołkiewicz z wyraźną zjadliwością zaprotestował:
— Kiepski pomysł. Wyobraźcie sobie jak on będzie wyglądać jutro, jeżeli ośmieli się iść z nami na szampana.
— A to dlaczego? — nie skombinował Bienkiewicz.
— Dlatego, robaczku, że zgodnie z konstytucją najpierw o „zwycięstwie“ musisz zawiadomić przecie swoją sekretarkę.
— Niech cię djabli wezmą — speszył się minister.
— Inaczej — ciągnął Kołkiewicz — poniesiesz sromotną klęskę i znowu trzeba będzie dawać komunikat prasowy, że pan minister pokiereszował sobie buzię w katastrofie samochodowej.
Wśród śmiechu i okrzyków do stołu podszedł, łysy jak kolano, poseł Kwietniewski, jeden z trybunów radykalnych.
— Cóż to, panowie, wiwatujecie! Z powodu laurki?
— Jakbyś pan zgadł. Piękna laurka- Wierszem pisana!
— Bujda — chytrze przymrużył oko Kwietniewski — znamy się już na tych komedyjkach. To są les morceaux, to są kawały. Już raz nastraszyliście nas kawałkiem czystego papieru.
Zaczęli się przekomarzać. Tymczasem zadźwięczał dzwonek i wszyscy ruszyli na salę. Dowmunt jednak pożegnał się i poszedł do domu.
Zmęczyło go to wszystko i jeszcze bardziej przygnębiło.
Po powrocie do Warszawy często widywał się z Mi-