Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Daj mu spokój! — zawołał Żegota. — To mój przyjaciel. Oskubujcie sobie konserwę.
Powstał śmiech, zadźwięczało szkło.
Nieco zezowaty Kołkiewicz podniósł kieliszek i, przypatrując się mu pod światło bokiem, zapytał:
— A cóż tam słychać w Wenecji?
— Pan mnie pyta? — zdziwił się Dowmunt. — Nie wiem, nie byłem tam, skądże mogę wiedzieć?
Ogólny śimech był na to odpowiedzią. Kołkiewicz zaś wstał i patetycznym głosem zawołał:
— Panowie! Zdrowie pani Leny, uroczej nimfy Adrjatyku!
Żegota z dowcipnym wyrazem twarzy przyglądał się nieco zażenowanemu Andrzejowi:
— Patrzcie, patrzcie, Jędrek tak z miejsca dobrze trafił.
Raptem z drugiego końca sali rozległ się głos:
— Laurka przyjechała!
Zaległa chwila ciszy, później wzmógł się gwar i w kilka minut sala restauracyjna opustoszała. Posłowie i dziennikarze rozbiegli się do swoich klubów.
Przy stoliku Żegoty zacierano ręce.
— Nie mówiłem, że pojedziemy do Spały? — zapytywał wszystkich pokolei pułkownik Ryś.
— Co to jest „laurka“? — zaciekawił się Dowmunt.
— A, ot tam, widzisz?
Do bufetu wszedł właśnie minister Bienkiewicz, żywo rozmawiając z tęgim blondynem. Ten trzymał w ręku białą rurkę papieru, związaną czerwoną wstążeczką.
— Co, Waciu? — zawołał Kołkiewicz w ich stronę. — Jest laurka?
— Jak widzisz! — z zadowoleniem odparł minister, zbliżając się do ich stołu.
— No, to winszuję ci! — Żegota ścisnął jego rękę. — Będzie zabawna heca.
— Co to jest? — zapytał znowu Andrzej.
— Laurka? To dekret Prezydenta o rozwiązaniu sejmu. — zatarł ręce minister.