Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szedłem na front, to mi histeryczki kwiatki do zawszonego munduru przypinały, a żona z dzieckiem jadała raz na dwa dni.
— Toś żonaty? — zdziwił się Andrzej.
— Żonaty — urwał Żegota. — A może później miałem słodyczy nabrać, gdy jak pies za psie grosze harowałem dla partji, a oni mnie spychali. Pracuj idealisto, rób za czterech, za dziesięciu, a od władzy wara! Synekury i mandaty dla tych z najgrubszą skórą, z najmocniejszemi zębami i chwytnemi łapskami.
— To tak ci ciężko w życiu?
Żegota roześmiał się sarkastycznie.
— Było ciężko. Było, dopóki nie przestałem łazić na szczudłach. Po ziemi, bracie, trzeba pełzać na brzuchu. A dostrzeżesz, że ten, co pełznie przed tobą, słabnie — skocz i za gardziel, i w błoto! Było ciężko, póki ne zmądrzałem, póki pierwsezgo pięknego dnia nie wyrzuciłem na śmietnik wszystkich fatałaszków. Póki nie rozumiałem, że trzeba ściągnąć z pleców całą tę nakrochmaloną koszulę, którą nazywają duszą i póty prać, aż ją można będzie w jednej garści ścisnąć, wsadzić do portmonetki, albo wytrzeć w nią nos.
— Łżesz, Michale, nie wierzę.
— Uwierzysz. Zmieniłem się, bracie i dziś śmieję się z tego durnia, którym sam byłem.
— I dobrze ci z tem?
— Lepiej. W każdym razie lepiej. Mam pieniądze, mam wpływy, stanowisko społeczne. Cóż? W istnienie szczęścia mógł wierzyć tylko student w Dorpacie. A czy jestem zadowolony? — Owszem. — Mieć dobrobyt i być kimś… Zresztą nie spocząłem na laurach. Idę, idę wciąż naprzód.
— Wiem. Mówiono mi, że uważany jesteś za jednego z tęgich polityków. Ludzie wyrażają się o tobie z uznaniem.
— Przecież chyba nie ludzie z opozycji? — roześmiał się Żegota. — Zresztą możliwe. Dziś już jestem za sprytny, by się zanadto eksponować. Ale mam ich