Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— przedstawił pułkownik — zaraz tu przyjdzie i nasz kochany Jaś Ulanicki.
— Ach, przyjdzie, ta kopalnia kawałów? — zawołał wesoło Szumski, — to wybornie!
— Nie macie pojęcia, jaki świetny udał mu się kawał, gdyśmy w maju byli w Krynicy.
— No?
— Otóż, wyobraźcie sobie, w naszym pensjonacie mieszkał też jakiś Kurowski, czy Karkowski, taki wiecie stuprocentowy mężczyzna, stuprocentowy gentleman, co to i tennis i Byron, i Baudelaire i Wilde, i Canale Grande, i Casino de Paris, i Monte, i obce języki, i gatunki win, i nazwy jedwabiów, i koligacje wyższych sfer — no, słowem wspaniały. Kobiety za nim szalały, a przy wspólnym stole konwersacja zmieniała się codzień, jak amen w pacierzu w rodzaj monologu, czy odczytu tego bubka. Gadał i gadał, dowcipkował, robił kalambury, wplatał aforyzmy coś w dziesięciu językach, słowem — czarował.
— Byczy typ — zawołał Szumski — jeżeli jeszcze miał parasol i nie wymawiał „r“, dam głowę, że z M. S. Zetu!
Pułkownik wybuchnął śmiechem:
— Jakbyś zgadł! Jak Boga kocham, ten typek nie rozstawał się z parasolem.
— No i co dalej?
— Wyobraźcie sobie, coś na piąty, czy szósty dzień, gdyśmy szli na obiad, Jaś powiada: Dalibóg dłużej nie w ymam. Siedział, uważacie, vis a vis bubka. Ten jak za ł czarować przy zupie, tak dojechał do pieczystego. Czekam, a Jaś nic. Siedzi i słucha, a typek uśmiechnięty, wytworny, wciąż czaruje. Pamiętam, zaczął właśnie opowiadać o najmodniejszych kolorach sezonu, gdy nagle mój Jan odłożył nóż i widelec, zlekka podniósł się na krześle i, pochyliwszy się przez stół do owego czarodzieja, jak nie huknie:
— Huuuu!...
Dyzma i Szumski nie mogli powstrzymać śmiechu.
— Jakto — zapytał Szumski — poprostu „huuu“?