Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— „Huuu“ i tyle, a znasz bas Ulanickiego! Nie macie pojęcia, co za konsternacja. Bubek poczerwieniał, jak burak i zamilkł, jakby weń piorun strzelił. W jadalni zaległa cisza śmiertelna, wszyscy raptem pospuszczali głowy. Aż ktoś nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. Tego tylko brakowało! Odrazu cały stół zatrząsł się. Jak Boga kocham, nigdy w życiu nie widziałem jeszcze, by ludzie tak się śmiać mogli.
— A Jaś co?
— Jaś? A no, jakby nigdy nic zabrał się do pieczystego.
— A bubek?
— Biedna kukła. Nie wiedział, czy wstać, czy zostać, wreszcie wstał i wyszedł. Tegoż jeszcze dnia wyjechał z Krynicy.
— I co dalej? — zapytał Nikodem, któremu ta historja ogromnie się podobała.
— A no nic — odparł pułkownik — tylko Ulanicki stał się najpopularniejszą osobą w Krynicy.
Sala restauracyjna pełna już była gości. Między białemi stolikami pośpiesznie migały czarne fraki kelnerów, orkiestra grała jakieś namiętne tango.
Kończyli już kolację, gdy przyszedł Ulanicki.
Był to człowiek ogromnego wzrostu, z twarzą przypominającą tarczę, do której przyklejono ogórek potężnych rozmiarów i cztery wiechcie czarnego, jak smoła, włosia. Wąsy i brwi, niezwykle bujne nie ustawały w ruchu, w przeciwieństwie do oczu, małych, zapadniętych i — zdawało się — wpatrzonych w jakiś daleki punkt w przestrzeni.
Gdy usiadł, Nikodem, nieco już podniecony alkoholem, rzekł:
— Pan pułkownik opowiadał nam ten pański kawał z Krynicy. Pierwsza klasa! Dobrze pan tego faceta usadził.
Wiechcie na twarzy poruszyły się gwałtownie:
— Co tam! Przecie panu lepiej się udało. Przecie to pan tego cymbała Terkowskiego objechał?