Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No to i nie trzeba oddawać.
— Nie chcę, — zmarszczyła brwi. — Widzisz go, bankier.
Odwróciła głowę i dodała cicho:
— Chyba, że.... Zadarmo nie chcę. Chyba, że pójdzie pan ze mną.
— Eee — bąknął Dyzma i zarumienił się.
Mańka spojrzała mu w oczy
— Nie podobam się panu?
— To nie, czemu?...
— Z pana to tyż mężczyzna — wybuchła niespodziewanie ze złością. — Uuuu... kalosz!
Zawróciła się na pięcie i ruszyła wolnym krokiem ku domwi.
— Panno Maniu! — zawołał za nią. — Proszę zeczekać, pójdziemy.
Przystanęła, a gdy zrównał się z ni powiedziała:
— Hotel też pięć złotyc
— Dobrze — odparł.
Szli wąskiemi uliczkami w milczeniu.
Zaspany drab w pluszowej kamizelce otworzył im drzwi, wprowadził do małego brudnego pokoju i wyciągnął rękę. Dyzma zapłacił.


∗             ∗

Przez szare butwiejące firanki wpadał snop jaskrawego słońca. W pokoju było duszno, parno i czuć było stęchliznę.
— Możeby okno otworzyć? — zapytała Mańka.
— Późno już. Czas do domu. Pewno będzie dziesiąta — powiedział Dyzma.
Mańka przed małem lusterkiem rozczesywała gęste czarne włosy wyszczerbionym grzebykiem.
— Znalazł pan miejsce? — rzuciła obojętnie.
Nagle opanowała Dyzmę niepohamowana chęć zaimponowania Mańce. Wydobył z kieszeni wszystkie pieniądze i rozłożył je na stole.