Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przyszło mu na myśl, że to niedziela i że Walenty nie pójdzie do roboty.
— Niech chamy znają inteligencję — pomyślał.
Kazał sobie dać butelkę wódki i kilo kiełbasy, skrupulatnie przeliczył resztę i wyszedł. Zbliżał się już do Łuckiej, gdy nagle spostrzegł Mańkę. Stała oparta o mur i patrzała przed siebie. Nie wiedział sam dlaczego, ale ucieszył się tem spotkaniem.
— Dobry wieczór, panno Maniu! — zawołał wesoło.
— Dobry wieczór, — odparła, przyglądając mu się ze zdziwieniem — cóż to pan po nocy się włóczy?
— A czemu to panna Mania spać nie idzie?
— Chyba już pójdę — odparła z rezygnacją.
Dyzma obrzucił ją uważnem spojrzeniem. Wydała mu się ładniejsza niż zwykle. Wątła była, to prawda, ale zgrabna. Cóż ona może mieć — pomyślał — najwyżej siedemnaście lat.
— Czemuż to panna Mania taka smutna? — zapytał.
Wzruszyła ramionami:
— Jakby pan tak trzy noce z rzędu warował, jak pies, na ulicy i grosza nie widział, to teżby pan z radości nie skakał.
Dyzmie zrobiło się przykro. Sięgnął do kieszeni i wyjął zwitek dziesięciozłotówek:
— Ja pannie Mani pożyczę. Czy dwadzieścia wystarczy?
Dziewczyna ze zdziwieniem przyglądała się pieniądzom. Wiedziała przecie, że sublokator jeszcze w południe grosza nie miał przy duszy. Skądże miałby teraz tyle banknotów? Chyba, chyba, że gdzieś ukradł. Może dlatego właśnie nałożył frak Zresztą — pomyślała — co mi do tego?
Nikodem wyciągnął do niej dwa papierki:
— Proszę.
— Mańka zrobiła przeczący ruch głową:
— Nie chcę. Nie wezmę. I tak nie będę miała z czego oddać