Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Każdy ma swój rozum. A ja tak myślę, że jeżeli pan możesz być prezesem, to mnie wprost niehonorowo, żeby ja, dawniejszy pański zwierzchnik, nie miał pensji choćby z osiemset złotych.
— Zwarjowałeś pan, panie Boczek? Osiemset złotych, któż to panu da?
— Tylko bez bujania, panie Nikodem, już ja wiem, że jak się pan postarasz, to nie jeden taki znajdzie się, co da.
W oczach Dyzmy zabłysła nienawiść. Powziął nagle postanowienie:
— No, dobrze, panie Boczek, widzę, że muszę... Hm... mogę pana zrobić zastępcą dyrektora państwowych składów spirytusowych... Chcesz pan?
— To już pewno będzie lepiej. To może z mieszkaniem dostanę? Rodzinę trzeba będzie przecie sprowadzić.
— Pewno, że jest i mieszkanie. Ładne mieszkanie, cztery pokoje, kuchnia, i opał darmowy, i światło.
— A pensja?
— Pensja będzie z tysiąc złotych.
Boczek rozrzewnił się. Wstał i wziął Dyzmę w objęcia:
— No widzisz pan, panie Nikodemie, my swojaki z jednych stron, to musimy się wspomaga
— Pewno — potwierdził Nikodem.
— Zawsze byłem pańskim przyjacielem. Inni odsuwali się od pana, że to, powiadali, bękart, niby z nieprawego łoża, podrzutek...
— Przestań pan, do cholery!
— Toż mówię, inni tak w całym Łyskowie na pana, a ja nic i nawet w swoim domu pana przyjmowałem...
— Wielkie mecyje — pogardliwie skrzywił się Dyzma.
— Kiedyś były wielkie, — flegmatycznie zauważył Buczek — ale, co będziemy się spierać.
Nikodem siedział ponury jak noc. Wypomnienie tego, że jest podrzutkiem, skręciło mu wnętrzności. Nagle z całą jasnością uprzytomnił sobie, że dla nich dwóch,