Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/190

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — Kicha nawaliła! — śmiała się, wyskakując z auta. — No, panie, pomagać, pomagać...
    Pomógł jej odśrubować zapasowe koło i ustawić lewarek pod osią. Gdy już byli gotowi do drogi, zawołała:
    — Szakrew! Brwia mi w oko zalazła!
    Roześmiał się:
    — Chyba rzęsa?
    Ofuknęła go:
    — Cicho, wszistko jedno! Proszę mi zobaczyć i poprawić, bo ręce mam brudny.
    Zajrzał. Istotnie jeden włosek rzęs bardzo długich zachylił się i drażnił powiekę.
    Już wyciągnął rękę, by palcem usunąć przeszkodę, gdy dostał lekkiego klapsa.
    — Kto widział, ręka, pan też ma brudny...
    — No więc czem? — zapytał zdumiony.
    — Ach, taki mądry człowiek, taki głuptas! Ustami!
    Roześmiał się:
    — A no, to tem lepiej.
    Przesunął kilkakrotnie wargami po drgającej powiece:
    — Już dobrze?
    Kiwnęła głową:
    — W to oko dobrze, a teraz drugie.
    — Jakto? I w drugiem nieporządek?
    — Jesze nie, — śmiała się, — ale może być później.
    Nadstawia drugie oko, a kiedy zaczął ją całować, przywarła ustami do jego warg.
    — Przyjemni? — zapytała.
    — Tak — odparł.
    — No to jazda!
    Jednym susem znalazła się w aucie.
    — Siadać! Siadać!
    Maszyna ruszyła pełnym gazem.
    — To choroba! — pomyślał Dyzma — te baby toby człowieka zjadły...
    Właśnie wyjeżdżali z lasku, gdy dopędzili inny wóz.