Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pomimo znacznego otrzaskania się w tem towarzystwie, Dyzma uczuł wielką ulgę, gdy spostrzegł Jaszuńskiego. Przeprosił wszystkich i poszedł ku niemu. Po chwili obaj stali we framudze okna. Jaszuński opowiadał jakąś anegdotę.
— Niezwykły człowiek — rzekł poseł Laskownicki.
— Z kim on tam rozmawia? — zapytała siwiejąca dama.
— Ach, tak. Ten prezes Dyzma... Widać, że nawet prowadząc lekką konwersację waży w głowie poważne sprawy. Bardzo ciekawy typ.
— Typ męża stanu — apodyktycznie zakończył poseł.
— Wcale interesujący — dorzuciła panna bez brwi.
— Czy on rzeczywiście wywodzi się z baronów kurlandzkich? — zapytała siwiejąca dama.
— O tak — potwierdził Laskownicki, mający ambicję heraldyka — z całą pewnością.
— Zupełnie comme il faut — zakończyła księżna.
Nikodem wcześnie wrócił do domu i położył się do łóżka. Początkowo rozważał swoje sukcesy z przyjęcia u księstwa Roztockich.
Poznał całą najwyższą arystokrację, która przyjmowała go z uznaniem. Otrzymał kilka zaproszeń na różne daty. Miał je zanotować w pugilaresie, gdyż postanowił bywać w jaknajwiększej ilości domów. Zaszkodzić to nie może, a pomóc może.
W gruncie rzeczy nie nabrał wygórowanego zdania o arystokracji:
— Głupki — myślał — dość im byle co powiedzieć, a już zachwycają się, jakby człowiek Amerykę odkrył.
Nie znaczyło to, by zdecydował się na zmianę taktyki, której zawdzięczał famę niezwykle małomównego.
Rozmyślania na te tematy wybiły go ze snu. Przewracał się z boku na bok, palił papierosy jeden po drugim i wreszcie zapalił światło.
Przyszło mu na myśl, czyby nie przejrzeć listów Niny?...