Przejdź do zawartości

Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zaraz, bo już nie pamiętam dlaczego?
Dyzma pokrótce wyjaśnił sytuację.
Krzepicki pokręcił głową:
— Hm, ciekawe...
Na tem urwała się rozmowa, gdyż zadzowonił telefon. Dyrektor Wandryszewski prosił Krzepickiego, by zajrzał doń na chwilę w ważnej sprawie.
Tegoż wieczora pan prezes Dyzma był na „fajfie“ u księstwa Roztockich, w pierwszym salonie nie tylko w stolicy, lecz i całego kraju. Z tego powodu Nikodem chciał nawet nałożyć frak, żeby było uroczyściej i bardziej elegancko. Ponieważ zaś „Bon-ton“ wyraźnie nakazywał smoking, na wszelki wypadek zadzwonił do Krzepickiego i za jego radą zrezygnował z fraka.
Woźny bankowy Ignacy, pełniący jednocześnie funkcję lokaja pana prezesa, otwierając przed nim drzwi oświadczył:
— Jaśnie pan prezes wygląda niczem Valentino!
— Dobrze, co?
— Wszystkie kobity — trup! — uderzył się w piersi Ignacy.
To dodało Dyzmie pewności siebie. W istocie miał dużą tremę. Co innego ministrowie, czy tam pani Przełęska, a co innego prawdziwa wielka arystokracja. Kiedyś, jeszcze w Łyskowie wyobrażał sobie książąt i hrabiów tak, jak ich poznał w najpiękniejszej powieści na świecie, w „Trędowatej“. Nawet śniło mu się raz, że sam jest ordynatem Michorowskim i jako taki zdobywa względy młodszej panny Boczkówny, córki tego samego łajdaka Boczka. Od czasu jednak pobytu w Koborowie i zawarcia znajomości z tym zwarjowanym hrabią, nabrał obawy, że wszyscy arystokraci będą go traktowali na sposób Ponimirskiego.
To wstrzymało go nawet na czas dłuższy, przed bywaniem w domach arystokratycznych, które go zapraszały. Ograniczał się do rzucenia kart wizytowych i dopiero wieczór dzisiejszy miał być pierwszą próbą.
Pocieszał się myślą, że w salonie księcia Roztockiego odrazu znajdzie oparcie o Jaszuńskiego i Waredę. Istotnie