Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kojąco poruszały się nozdrza, rumieniec zabarwił brzoskwiniową skórę policzków. Była tak ponętna, jaką jej dotychczas nigdy nie widział. Tylko oczy nie zmieniły swego pierwotnego wyrazu. Patrzyły zimno i badawczo z pod wspaniałego wąskiego łuku zrośniętych brwi.
— Pan napewno tęskni za Warszawą, gdzie noce nie skazują mężczyzny na samotność tak jak tu, w Koborowie. O ja rozumiem pana...
— Co pani rozumie? — zapytał niepewnie.
— Rozumiem dlaczego pan bałamuci Ninę.
— Ja nie bałamucę — powiedział szczerze.
Roześmiała się i nagle pochyliwszy głowę musnęła policzkiem jego wargi.
— Ot, jaka sprawa — pomyślał Dyzma — to ona przez zazdrość! Ta też leci na mnie!
— Panie Nikodemie — zaczęła filuternie — rozumiem, że pan chce i tu mieć kobietę, ale nie rozumiem dlaczego właśnie Ninę. Czy ja się panu tak dalece nie podobam?
Kołdra była cienka i czuł przez nią wyraźnie ciepło jej ciała.
— Dlaczego, owszem pani mi się podoba.
— Jestem młodsza od Niny... Nie jestem też od niej brzydsza. O, niech pan patrzy!
Wstała i podbiegła do kontaktu. Sypialnię zalał potok światła.
— Niech pan patrzy, niech pan patrzy...
Szybkiemi ruchami rozpięła pidżamę. Czarny jedwab zsunął się ślisko po smukłem giętkiem ciele i opadł na ziemię.
Nikodem zbaraniał do reszty. Patrzał wytrzeszczonemi oczyma na tę dziwną pannę, która tak bezwstydnie stała przed nim całkiem nago. Stała tak blisko, że mógłby ręką dosięgnąć tej śniadej skóry.
— No co? Co? Podobam się panu?
Kasia wybuchnęła cichym śmiechem:
Dyzma bezradnie siedział z otwartemi ustami.
— Ładna jestem — przechyliła zalotnie głowę, —