Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu, że jego ciotka o niczem słyszeć nie chce, a na długu postawiła krzyżyk.
Na tych rozmyślaniach spłynął Dyzmie czas aż do Grodna.
Szofer, znający miasto dobrze, odrazu odnalazł czerwony koszarowy dom, w którym się mieściła dyrekcja lasów.
W biurze, jakoże było po czwartej, Dyzma zastał tylko dyżurnego urzędnika.
— Ja do pana Olszewkiego. Jest pan Olszewski?
— Niema. Proszę zgłosić się w godzinach urzędowych — odparł sucho dyżurny.
Dyzma podniósł głos:
— To dla pana, panie młody, są godziny urzędowe, nie dla mnie, a wogóle proszę grzeczniej, kiedy nie wiesz pan, z kim pan gadasz.
— Ja jestem grzeczny — bronił się urzędniczek — a skąd mam wiedzieć, do kogo mówię, skoro się pan nie przedstawił.
— No, no, bez poufałości. A teraz rypaj pan do swego pana Olszewskiego i zamelduj, że przyjechał pan Dyzma z poleceniem od ministra. Żeby tu zaraz przyszedł, bo nie mam czasu.
Urzędnik przeraził się i wśród ukłonów oświadczył, że wyjść mu nie wolno, lecz może zatelefonować do mieszkania pana dyrektora.
Zaprowadził Nikodema do gabinetu szefa i już nie zdziwił się, że arogancki gość rozsiadł się w dyrektorskim fotelu za biurkiem.
Nie minął kwadrans, a zjawił się dyrektor Olszewski. Był nieco zaspany i wyraźnie zaniepokojony. Na jego kwadratowej twarzy drgały wszystkie mięśnie, a przystrzyżone rudawo-blond wąsiki wyciągnęły się nad ustami linją uprzejmego uśmiechu. Starał się ukryć to, że zaskoczyła go okoliczność zajęcia przez przybysza jego własnego fotelu.
— Jestem Olszewski, niezmiernie mi miło...
— Nie wiem, czy panu miło — odparł Dyzma, zlekka unosząc się i podając rękę — jestem Dyzma...