Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wąska biała dłoń uzbrojona w kredę migała na tle czarnej tablicy, zostawiając w szeregu linij niezliczone perspektywy meczetu w Kordobie, wśród istnego lasu kolumn.
Justyn starał się skupić uwagę, przecież przepadał za wręcz natchnionymi wykładami profesora Petri. Zdołał jednak tylko automatycznie powtarzać w szkicowniku rysunki kapitolów i portali, sklepień i łuków.
W myśli układał rozmowę z Dolly, z panią Dolly.
(Nawet w myśli nie należy jej nazywać poufale!). Należy też ukryć nie tylko przed nią ale i przed sobą to, że obudziła w nim zmysły i że te zmysły takim wysiłkiem musi zwalczać.
Gdy o szóstej wstąpił na Mazowiecką i obie panny zastał gotowe do wyjścia, wyraził radość:
— Jakże się cieszę, że pani jest już zdrowa, panno Janko i że pójdzie pani z nami do kina.
— Dziękuję bardzo — odpowiedziała z uśmiechem. — Niestety mam dużo sprawunków i nie mogę wam towarzyszyć.
— Czyż te sprawunki są aż tak pilne?
— Pilne, bo za dwa dni muszę już być w Zapolu.
— Szkoda, panno Janko.
— Ona jest taka uparta — nadąsanym głosem zawołała Monika.
Gdy Janka pożegnała ich na rogu ulicy, Monika powiedziała:
— Jankę jednak dużo musi kosztować wyjazd z Warszawy. Od wczoraj nie poznaję jej. Jest nie tylko zdenerwowana. Jest smutna, przygnębiona. Jakby ją spotkało nieszczęście.
Kielski zajęty swoimi myślami nie odpowiedział.
— I panu coś dolega — dołała Monika z naciskiem.
— Przepraszam, nie dosłyszałem!
— Mówię, że oboje macie takie humory, że…
— Że co?
— Że dziwię się — wypaliła — iż pan jej pozwala wyjechać!
— No, wie pani, panno Moniko — zgorszył się Justyn. A w jaki sposób mógłbym pannie Jance zabronić?… Pani żartuje. Marek wprawdzie prosił mnie o okazywanie pomocy sio-