Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/348

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Podali sobie ręce i Kolenda wyszedł. Tegoż jeszcze popołudnia Justyn powiedział Markowi:
— Rozmawiałem z Kolendą i zawiadomiłem go, że chcesz z nim mówić o tym przedsiębiorstwie budowlanym. Odniosłem wrażenie, że nie bardzo się do tego pali. Zresztą rozmów się z nim osobiście.
Marek skinął głową i nic nie odpowiedział.
Minęło kilka dni i Justyn dowiedział się od inżyniera że Marek wcale się doń nie zwracał. Z kolei zapytany Marek bąknął wymijająco:
— Zrezygnowałem z tych planów.
— To bardzo rozsądnie z twojej strony — zauważył Justyn.
Minął znów tydzień, a Marek nie wspominał ani słowem o swoim powrocie do Zapola i po dawnemu wiele czasu spędzał z Jureczkiem, co Justyna przyprawiało o wielkie podniecenie nerwowe. Już układał też sobie decydującą rozmowę z Markiem, gdy niespodziewanie otrzymał nową wiadomość.
Oto któregoś ranka zgłosił się doń jakiś nieznajomy jegomość i przedstawił się, jako właściciel biura pośrednictwa w sprzedaży majątków ziemskich.
— Chodzi mi o informację, proszę pana — powiedział, wyjmując notes. — Szanowny pan ma sumę na hipotece dóbr Zapole na Polesiu?
— Tak jest — zdziwił się Justyn.
— Otóż właściciel tych dóbr, pan Marek Domaszewicz — odczytał jegomość z notesu — zwrócił się do nas z propozycją sprzedania tego majątku, względnie przeprowadzenia zamiany na nieruchomości miejskie. Przejrzałem hipotekę i przyszło mi na myśl, że szanowny pan mógłby to kupić. Kalkulowałoby się to panu lepiej, niż komukolwiek innemu bo…
Justyn gwałtownie przerwał:
— Ja tego nie kupię.
— Czy są jakieś powody?… Jakieś obciążenia czy inne okoliczności, które…
— Nie. Po prostu nie kupię.
— Jednak, proszę szanownego pana — natarczywie ciągnął pośrednik. — Według posiadanych przez nas wiadomości, obiekt ten…