Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/343

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Twarz Justyna pod wpływem tych myśli pokryła się rumieńcem. Teraz dosłyszał, teraz odnalazł w sobie owe echo z tragicznego momentu: był to skowyt, skomlenie o litość, nędzna żebranina o miłosierdzie. Zrozumiał wówczas, że życie jego zależy od Marka, nie od Marka-przyjaciela, nie od Marka-człowieka, lecz od rywala, od pokonanego i skrzywdzonego rywala, który weźmie teraz swój odwet, który powinien wziąć ten odwet…
Powinien… bo Justyn wtedy dopiero odczuł owe głębsze instynktowne prawa, które każą zwierzętom rzucać się sobie do gardzieli, prawa tkwiące w najniższych warstwach istoty zwierzęcej człowieka, które budzą się i z całą siłą przemawiają w jakichś gwałtownych przesileniach duchowych. Zrozumiał te prawa, a raczej odczuł ich odbicie w sobie.
I teraz, gdy zanalizował owe doznania, upokarzający wstyd owładnął wszystkimi jego myślami. Mógł wówczas podejrzewać Marka tylko dlatego, że sam wiedział, jak on na jego miejscu chciałby postąpić.
Dławiące uczucie upodlenia wywołało z zakamarków duszy wszystkie inne zamazane, zasmarowane plany, które wystąpiły teraz z całą jaskrawością.
Kimże jest? Jakim jest?… Dlaczego może jeszcze patrzyć prosto ludziom w oczy, dlaczego postępki innych osądza tymi surowymi kryteriami moralności, od których swoje brudne ręce musi utrzymać z daleka…
Brudne, bo wszystko, z czego zbudował swoje życie było brudne. Umiał tylko zamykać na to oczy. Czymże jest jego stosunek do Marka, czym był od początku?… Czym jeżeli nie wyzyskiem moralnym?… Potrzebował jego przyjaźni jako opieki i oparcia. Brał odeń wszystko, co przyjaźń dać może, sam w zamian nic nie dając. Zabrał mu Monikę, zabrał, bo przecie nie może oszukiwać siebie, że nie wiedział, przyjmując jego ofiarę, o tym, że to jest ofiara największa.
A po tym jakże postąpił, jak w gruncie rzeczy ohydnie wyzyskał jego miłość, by sprowadzić go do roli narzędzia, do roli nędznego instrumentu przyrody, by zaspokoić swoje pragnienia ojcostwa.
Z jakąż jaskrawością widział teraz, że jego stosunek do Mar-