Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czymś okropnym, przywarła doń rozdygotana, niezdatna do wydobycia z siebie słów powitania. Jej ręce kurczowo oplotły jego szyję.
— Moniko, kochanie moje — mówił łamiącym się głosem.
Tulił ją i całował, aż wreszcie Monika osunęła się na klęczki i przyciskając głowę do jego kolan szeptała:
— Kocham cię, kocham, kocham…
I nagle Justyn zrozumiał, że cokolwiek się stało, cokolwiekby się stać mogło, jego miłość dla Moniki nigdy nie osłabnie, że przebaczyłby jej wszystko, nawet własną śmierć, że gotów byłby na wszystko byle jej nie utracić.
Niemal przemocą oderwał ją od swoich kolan i porwawszy na ręce przycisnął do piersi:
— I ja cię kocham, kocham cię nad cały świat — mówił wśród pocałunków.
— Justynie, najdroższy, jedyny, ja muszę ci coś wyznać… dłużej nie mogę milczeć… Nie chcę przed tobą nic ukrywać…
— Cicho, maleńka, cicho — zawołał z przestrachem. — O niczym nie trzeba mówić… Nie ma nic tylko ty i ja, tylko ty i ja i nasza miłość. Tak, maleńka, tak kochanie…
Ostrożnie ułożył ją na kanapie i swoją chusteczką ocierał jej oczy.
— Nie pisywała do mnie moja najsłodsza duszyczka, ale nie mam o to do niej żalu, nie mam żalu… Bóg mi świadkiem, że o nic do ciebie nie mam żalu…
Opuściła powieki i szepnęła:
— Nie pisałam, bo…
— Cicho, cicho — przerwał jej. — Już mniejsza o to, mniejsza o to. I ja przecie nie pisałem. Oboje mamy winy, a raczej oboje jesteśmy niewinni. Takie są nasze gwiazdy, takie przeznaczenie. I pomimo wszystko błogosławię je. Bo jakże mam nie błogosławić, skoro ty jesteś moja, skoro jesteśmy z sobą złączeni na całe życie, na całe życie…
Już zaczynała go ogarniać ciepła atmosfera tkliwej zgody z sobą i z losem, gdy wzrok jego przesunął się po pokoju i zatrzymał się na łóżku. Myśl ostra jak nóż przeszyła mu mózg, szczęki zacisnęły się. Z szybkością filmu wyobraźnia przesuwała mu przed oczyma pieszczoty, pocałunki, uściski… I na