Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, nie. Lubię podczas deszczu samotne przechadzki. Dziękuję ci.
I wyszła. Czyjekolwiek towarzystwo było dla niej męczarnią. Wprawdzie minął już ten straszliwy chaos myśli, które kłębiły się w jej mózgu w pierwszych godzinach po rozmowie z Janką, lecz daleka jeszcze była od spokoju i zdolności rozeznania w sobie tych wszystkich uczuć, które ją przepełniały.
W pierwszej chwili chciała stąd uciekać. Wyjechać natychmiast, jak najprędzej być w Warszawie, zobaczyć Justyna, spojrzeć mu w oczy… Później zabrała się do pisania listu, lecz niszczyła jedną kartkę po drugiej. Myśli nie wiązały się, zdania nie wyrażały myśli, słowa albo nic nie znaczyły, albo raziły nieznośną brutalnością. Nie mogła pisać.
A później zrozumiała, że nie trzeba.
Ogarniało ją uczucie bezbrzeżnej samotności. Czuła zwalony na siebie ogromny ciężar, który ją przygniatał do ziemi. Oto zostawiono ją samą i kazano jej wziąć na siebie odpowiedzialność za coś co przejmowało ją zgrozą, zgrozą rzeczy upragnionych, nienawistnych, niezrozumiałych, wrogich, przeciw którym burzyło się w niej i sumienie i wola i ambicja. Oto zapadły wyroki, a ona ma je wykonać.
Były chwile, gdy myśląc o Marku, chciała jego śmierci, gdy myśląc o Justynie, nie miała nic prócz pogardy, gdy powtarzając sobie słowa Janki, zdolna była ją zabić.
Lecz zaraz potem zrywało się w niej ogromne współczucie dla Justyna. Przez pamięć przebiegały tysiączne z nim rozmowy, tysiączne fakty… Tak, nie rozumiała ich, nie rozumiała wtedy, bo nie chciała rozumieć. A Janka mówiła:
— …im dłużej trwa męka powziętej a niezrealizowanej decyzji…
Tak. Była ślepa, bo chciała być ślepa!…
Nie spała przez całą noc, a w dodatku nad głową wciąż słyszała kroki Marka, nierówne, ciężkie… pijane kroki.
W przemęczonej głowie zaczynały się rodzić najwstrętniejsze podejrzenia: — a może otacza ja zmowa, może za jej plecami ukuto ten spisek, którego ona ma być zwykłym narzędziem?… I ogarniał ją wstręt i strach przed własnym cynizmem, który mógł jej podsunąć myśl tak ohydną.