Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dlaczego? — załamał ręce. — Ależ to ohyda! To wstrętne!
— Zapewne nie pociągające — przyznała łagodnie.
— I niebezpieczne, wręcz groźne dla zdrowia!
— No, tu przesadzasz, mój drogi. Medycyna rozporządza tak niezawodnymi środkami dezynfekcyjnymi…
— Wiesz — przerwał Justyn — że sam chciałbym, żebyś zobaczyła na własne oczy, jak to wygląda. I gdyby nie trudności lokomocji jeszcze dziś zabrałbym cię tam. Bądź cierpliwa, widziałaś, że buduje się już kolejka elektryczna do Kartaginy. Powracając z Indyj możemy znowu zawadzić o Tunis. Śmieszy mnie tylko, tak, śmieszy to, że istota kulturalna może ulegać tak bezkrytycznie barbarzyńskim zabobonom. Czego możesz oczekiwać na miły Bóg od zwykłego piaskowca?… Rozumiem, że niewykształcone i ciemne tuziemki poddają się zbiorowej sugestii, ale ty?
— Mój drogi wykształcenie, czy inteligencja nikogo nie zdoła uodpornić przeciw sugestii. Jeżeliby zaś nawet skuteczność działania owych przesądów polegała wyłącznie na sugestii, wyłącznie na wstrząsie psychicznym, czyż to nie wszystko jedno? Jeżeli o mnie chodzi, jest mi absolutnie obojętne, czy pomoże mi jakiś środek lekarski, czy moja wiara.
Justyn zerwał się z miejsca.
— Tobie nic nie pomoże, bo wcale nie ty potrzebujesz pomocy! — zawołał nie panując nad sobą. — To ja, ja nie mogę być ojcem!
Po tym niespodziewanym wybuchu Justyna zapanowało głuche milczenie. Monika wpatrywała się w jego pobladłą twarz rozszerzonymi źrenicami i po dłuższej dopiero przerwie zapytała cicho:
— Czy… jesteś zupełnie tego pewien?
Przetarł czoło i oprzytomniał:
— No… Niczego nie jestem pewien, ale… W tych rzeczach nie można mieć całkowitej pewności… jak mi się zdaje.
— Więc?
— Ach, no znajduję niejakie podstawy, do mniemania, że nie mogę być ojcem…
Widziała, że Justyn mówi o tym z najwyższym trudem i