Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Musiałem, kochanie.
— A ja już sobie postanowiłam. Czekam do środy, a jeżeli nie wrócisz, jadę do Warszawy.
— Także się nudziłaś?
— Strasznie.
— Zdawało mi się, że lubisz to całe towarzystwo…
— Owszem, ale z tobą. Przysięgnij mi zaraz, że już nigdy nie rozstaniemy się!
Justyn zaśmiał się, by ukryć zmieszanie i zaczął ją znowu tulić i całować.
W tej właśnie chwili przyniesiono dlań śniadanie i to zwolniło go od odpowiedzi.
Tego dnia nie poszli na plażę, chcieli zostać we dwoje i obiad kazali podać sobie na górę. Nie na wiele jednak to się przydało. Znajomi zaniepokojeni nieobecnością Moniki, zwalili się hurmem, dowiedzieć się, czy wypadkiem nie jest chora. Zobaczywszy Justyna zrozumieli wszystko, lecz tym bardziej nie chcieli ich zostawić samych i gwałtem zabrali na popołudniowy dancing do kawiarni.
Po dancingu wszyscy uchwalili spacer. Skorzystał z tej sposobności Justyn i zbliżył się do pani Kasi Horbowskiej, a gdy znaleźli się dalej od towarzystwa, tak, że ich rozmowy nikt nie mógł słyszeć, zapytał:
— A cóż się stało z rotmistrzem Jotarskim? Nie ma go?
— Jakto? — zdziwiła się pani Kasia. — To Monika nie pisała panu?
— O czym?
— Że wyjechał.
— Nie przypominam sobie — skłamał Justyn.
— I nie napisała, dlaczego wyjechał?
— A czyż był jakiś szczególniejszy powód?…
— Ba! — zaśmiała się pani Kasia — czy szczególniejszy! Wyraźnie mówił, że urlop mu się kończy, ale major Reppel, który razem z nim przyjechał do Jastarni, jeszcze tam siedzi. Widziałam go nie dalej, jak wczoraj. Zresztą mówił mi, że Jotarski miał jeszcze pół miesiąca czasu. Ale i bez tego wiedziałam! Mnie, proszę pana, nie tak łatwo wyprowadzić w pole!
Justyn udawał obojętne zainteresowanie: