Słońce już zaszło i w zagłębieniach terenu zaczęły kłaść się długie cienie. Marek i Justyn po długich wprawkach z karabinem maszynowym rozpoczęli systematyczne przygotowania do obrony. Wygodnie rozmieścili amunicję, w pobliżu rozłożyli granaty ręczne, oczyścili z piasku zamki karabinów i czekali, zajadając konserwy i przegryzając pysznymi amerykańskimi galetami.
Tymczasem kanonada dział bolszewickich wzmogła się nagle, ale nad nimi przestały przelatywać pociski. Cały ogień, jak świadczyły odgłosy wybuchów, skierowany został na pozycje po drugiej stronie mokradeł, na pozycje pod Lewochą.
— Co to znaczy? — zdziwił się Justyn.
— Trudno wiedzieć.
— Skoro walą na Lewochę, widocznie tam będą atakować, a nam dadzą spokój.
Marek skinął głową.
— Zupełnie możliwe. Lecz możliwe również, że takie właśnie przekonanie chcą bolszewicy wpoić naszemu dowództwu.
— Po co?
— Po to oczywiście, by dowódca odciągnął część ludzi spod Towiat dla wzmocnienia zagrożonej Lewochy.
— Aha — zrozumiał Justyn — po prostu podstęp. Udają atak na Lewochę, a zaatakują nas?
— Zupełnie prawdopodobne.
— A jak myślisz, Marku, czy dowódca nie da się wyprowadzić w pole? — z obawą zapytał Justyn.
— Naucz się jednej rzeczy — poważnie powiedział kapral — naucz się nie zastanawiać się nad tym, co robi dowódca, poco i dlaczego. To jego sprawa. Nas to nie obchodzi. My mamy swój zakres działania i tylko w tym zakresie możemy rozumować. Wyobraź sobie, co by to było, gdybyśmy tu, siedząc w tej dziurze zaczęli troskać się nad tym, czy słuszne rozkazy wydaje sztab dywizji, czy nie myli się dowódca armii, albo wódz naczelny. Wojsko na tym właśnie polega, iż każdy ma swoją funkcję i że jest hierarchia tych funkcyj.
— To rozumiem — przyznał Justyn. — Ale nie wydaje mi się, by rozpatrywanie sytuacji mogło przeszkodzić w spełnianiu swoich obowiązków.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/16
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.