Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie myli się pani. Z Moniką jest źle. Jest bardzo źle.
— Przeraża mnie pani.
— Panno Janko. Właśnie dlatego tu przyjechałam, a ponieważ wiem, że pani jest dla niej życzliwa, liczę na pani pomoc. Nie znam brata pani, nie wiem jak mnie przyjmie, jak zareaguje na moją interwencję. Zresztą, co tu kołować. Powiem pani po prostu: wszystko zależy od pana Marka.
Janka przestała jeść:
— Od Marka?… Ale co zależy?…
— Sprawa jest taka. Monika była z bratem pani prawie po słowie. Nie wchodzę w to, czy on ją bardzo kochał, czy ona jego, dość, że mieli się ku sobie i zanosiło się na małżeństwo! Czy tak.
— Owszem. Tak i ja myślałam.
— Otóż tymczasem Monika zakochała się w kimś innym.
Policzki Janki przybladły:
— Przewidywałam to — szepnęła — mówi pani o Justynie Kielskim.
— O nim — przytaknęła panna Agata. — Zakochała się i powiedziała mu to wprost. Zresztą mogła wcale nie mówić. Rzucało się to w oczy każdemu.
— A cóż na to pan Justyn? — spokojnie zapytała Janka.
— A on z miejsca oblał ją zimną wodą. Powiedział, że jej nie kocha, że przeciwnie, ma jej za złe brak wierności i stałości w stosunku do pana Marka. Był tym tak dotknięty, że wyjechał z Kopanki, nie żegnając się z Moniką, a gdy doń napisała do Warszawy, odesłał list nie otwarty. Teraz zaś, jak pani wiadomo, wyjechał za granicę i słuch po nim zaginął, a Monika z rozpaczy niknie w oczach i boję się, by pod wpływem depresji nie zrobiła jakiegoś głupstwa, którego już nie dało by się cofnąć.
— Więc jednak on jej nie kocha — jakby do siebie szepnęła Janka.
— Myli się pani. Kocha ją do wariactwa.
— Jakto, co pani mówi? — zawołała Janka. — Dlaczego w takim razie?…
Nie dokończyła, nagle zrozumiała wszystko: wyjazd Justyna, ton jego listów, zachowanie się Marka…