ślubu z panną Żmijewską Kopankę kupił od państwa Zabłockich, co tu od wieku przeszło siedzieli. Toteż i park i zabudowania i sam dworek kopaniecki zachowały wszystkie ślady upodobań dawnych właścicieli. Z tą jedyną zmianą, że panna Agata, pilnująca gospodarstwa jak oka w głowie, bardziej dbała o stodoły i obory, o chlewy i nawet kurniki, niż o reprezentację. W parku w razie potrzeby pasły się krowy, z mieszkalnego domu wszędzie opadł tynk wielkimi płatami, niektóre okna zamiast szyb miały powstawiane dykty, a w oficynie po prostu były zabite deskami.
Pomimo to, że w niektórych pokojach piętrzyły się na podłodze sterty nasion, w innych czekały na dobrą cenę worki z kwiatem lipowym, czy z orzechami, większa część domu utrzymywana była w jakim takim porządku, a co najważniejsze, w czystości. Trzeszczały stare meble z herbami Zabłockich, nie domykały się szafy i szuflady, strzępiły się obicia głębokich foteli, a poczciwy stary fortepian wydawał dźwięki niesamowite, ale przecież było tu miło, przytulnie, swojsko — i nawet dostatnio.
Panna Agata przyjęła gości z właściwą sobie gniewną radością. Cieszyła się ich przyjazdem, lecz już z góry zajmowała groźną pozycję obronną, przewidując niechybne ataki reformatorskie, godzące w jej hegemonię, a powtarzające się nieodmiennie ilekroć „ciocia Polcia“, czyli pani Korniewicka zjeżdżała do Kopanki.
Wujcio Hubert nie liczył się, gdyż nie ośmieliłby się krytykować rządów panny Agaty. Przyciśnięty do muru gotów był nawet zapewnić, że nie widzi konieczności oszklenia okien, czy wyżwirowania alejek w parku.
Stosunek panny Agaty do Moniki był zgoła czymś wyjątkowym w jej repertuarze. Surowe oczy, patrzące przenikliwie spod gęstych czarnych brwi, stawały się łagodne i czułe ilekroć zatrzymywały się na Monice. Gruby głos o rozkazującym brzmieniu miękł i stawał się pieszczotliwy, ku zdumieniu wszystkich wypowiadał zdrobniałe słowa pozbawione cienia zwykłego imperatywnego tonu. Na ustach ocienionych wyraźnym zarostem zjawiał się uśmiech tak dobry, tak tkliwy, że cała twarz, ta twarz rzymskiego cezara, zmieniała się do nie-
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/103
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.