Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Markiza i inne drobiazgi.pdf/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ja go w sromotne pędzę lupanary,
Rwąc się ku piękna wiecznego świątyni,
I patrzeć muszę, na domiar mej kary,
Co on tam czyni...

(Poeta oblizuje się przez sen).

I jedno tylko pragnienie tajemne,
I jedno tylko przyświeca mi hasło:
Rozżarzać tchem mym to płomię nikczemne,
By rychlej zgasło...

I czekam, marzeń nić snując leciuchną
I pytam z drżeniem co chwilę, ażaliż
Nie przyjdzie moment wreszcie, że to próchno
Zmiecie paraliż...?

Wówczas skrzydłami zatrzepocę, i nad
Ziemskie padoły zapieję radością,
Że już się skończył śmieszny konkubinat
Prochu z wiecznością!...

Poeta chrapie przeciągle i przewraca się na drugi bok, wypinając się ku publiczności gestem mimowoli i niewinnie prowokacyjnym.