Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Markiza i inne drobiazgi.pdf/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jedno wytchnienie, to gdy sen go zmorzy,
Lub gdy z opilstwa legnie, jak trup blady,
A mnie porywa wówczas wicher boży
Hen, w gwiazd miryady...

Kto nas sprzągł razem? Poco? W jakim celu?
Za czyje winy? Na pokutę czyją?
Każąc śnić życie jednemu wśród wielu
Co tylko żyją...?

Po co i naco tłuc mi się daremnie
W tej biednej piersi, ach, nazbyt człowieczej,
Tchnąc w nią niepokój tej co mieszka we mnie
Ogromnej rzeczy...?

Za co mi cierpieć, jak w godzinie męki
Którą śmie nazwać godziną tworzenia,
Plami dotknięciem swej kosmatej ręki
Mój świat marzenia...?

Za co mi patrzeć, jak pomiędzy gminem
W mój blask się stroi, mą boskością puszy,
Jak się bezecnym staje kabotynem
Swej własnej duszy...?