Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Fala zalewa Łużę, tak jak niegdyś woda puszczona na groblę przez „panycza“ zalała chłopskie pola.
Akt drugi, wyznaję szczerze, jest dla mnie czemś trudnem do przełknięcia. Po końcowem wrażeniu owego straszliwego, antycznego niemal przekleństwa w I. akcie, znajdujemy się nagle w pełnej „dulszczyźnie“, w środowisku coś jakby z Ich Czworo Zapolskiej, w drobiazgowej i aż nadto bystrej analizie kobiecej meskineryi. I nie jakaś aprioryczna doktryna o jedności dramatycznej buntuje się we mnie, ale wręcz uczucie kakofonii jakiego doznaję. Zapewne, tak w życiu być mogło, możliwe jest takie nazajutrz heroizmów i poświęceń wyrzuconych na mieliznę codzienności, ale jestto prawda życiowa zupełnie różnej kategoryi artystycznej. Mógł Hamlet w życiu mieć katar, ale nie mogę sobie wyobrazić jego być albo nie być przerywanego potężnem kichaniem. Gdybyż wreszcie o to chodziło autorowi, gdybyśmy mieli wrażenie takiej a nie innej jego intencyi. Sam znałem w Krakowie małżeństwo, skojarzone w najbardziej romantycznych warunkach podczas zesłania na Sybirze; jak to wyglądało w pokoiku przy ulicy Lubicz, Boże zmiłuj się! Jest w tem temat do komedyi, niewątpliwie, ale tutaj chodzi zupełnie o co innego; jakoż, postać Ireny przepada bez echa, akt trzeci przerzuci nas znowuż na inną planetę, akt drugi zaś zostaje, między tymi dwoma biegunami patetyczności, jakiemś niesamowitem interludyum.
I z aktem trzecim niemało mam kłopotu. Znowu wyłazi z budy ów przeklęty rozsądek i mruczy: „Nie widzę żadnej, ale to żadnej możliwości przyczynowego związku między przekleństwem Rudomskiej a jego