Strona:T. Hodi - Pan Ślepy-Paweł.pdf/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ment, a umierał przytomnie, wzywając i błogosławiąc dzieci po imieniu. W końcu dodała, wyraźnie na moją intencyę: „Przybywajcie najśpieszniej, ty i pan Paweł, który spodziewam się, że wie, iż należy do naszej rodziny.“
Tegoż dnia, wziąwszy ekstrapocztę, opuściliśmy Wilno.
Marzec zmierzał ku końcowi. Chłodu nie było; jedynie resztki zlodowaciałego śniegu bielejące po rowach, po dołach, zimę przypominały tu i owdzie. Droga szła równo, gładko. Poprzedni tydzień przymrozków zrana, a słońca we dnie, podsuszył grunt z roztopów przedwiosennych. Po wzgórzach drżały pierwsze puchy traw. Bryczka pędziła szybko, znacząc bieg swój nieustającą linią dzwonka, rozlegającego się monotonnie po szarych przestworzach.
Jadąc, dumałem nie wesoło. Zgon dziedzica Niewyhryez był dla mnie wypadkiem dotkliwym przedewszystkiem dla tego, że mię ostatecznie i stanowczo teraz odziewał żałobą najprzykrzejszą z tych wszystkich, jakie, choć tak młody, znosiłem w życiu: żałobą dworską.
Drażliwy stosunek wywiązywał się ztąd do Dyonizego. Wzięty w opiekę przez jego rodziców, sierota po matce i ojcu, proboszczu