Strona:Tłómaczenia t. I i II (Odyniec).djvu/435

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Próśb nie słucha, rad nie baczy,
Targa włosy, pierś kaleczy,
I ręce łamie bez końca;
Od samego wschodu słońca,
Aż do późnego mroku,
Jęk w ustach, łza na oku.

Noc była — nagle po błoniu
Zahuczał tentent podkowy,
I rycerz na czarnym koniu,
Wbiegł na dziedziniec zamkowy.
Zskoczył z konia, szabla szczękła,
Rumak parsknął, klamka brzękła,
Przeze drzwi głos surowy,
Z temi się przedarł słowy:

— „Ha! Lenoro! jak się miewasz?
Jak myślisz o mnie po wojnie?
Śmiejesz się, czy łzy wylewasz?
Czuwasz-li, czy śpisz spokojnie?“ —
— „Tyż to! Zbigniew! Czy nie we śnie?
Zkąd powracasz tak niewcześnie?
Dawno ciebie czekałam,
Nie spałam i płakałam!“ —

— „My tylko jeździm z północy! —
Późnom się wybrał od siebie: