Strona:Tłómaczenia t. I i II (Odyniec).djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

I podniósł sztylet; — lecz źle zastąpiły
Gniew i zawziętość stracone już siły;
Zapóźno dopiął nad wrogiem korzyści,
By mógł dokonać dzieła nienawiści.
Bo ledwo sztylet zabłysnął wysoko,
Twarz zbladła nagle, zaćmiło się oko:
Spuścił cios jednak — ale go niekrwawa,
Za piersi wroga, przyjęła murawa.
Sam padł zemdlony; — Fitz-Jakób bez rany,
Wstał, bez tchu, blady, krwią wroga oblany.

XVII.

Niebu cześć naprzód uczynił i śluby,
Że go tak cudem zbawiło od zguby.
Stanął nad wrogiem, co w krwi swéj strumieniach,
W ostatnich z śmiercią pasował się drgnieniach.
Wzrok się zwycięzcy łzą żalu zamroczył,
Gdy we krwi jego włos Blanki umoczył:
„Biedna dziewczyno! krzywda twa pomszczona!
„Lecz w Nim z łupieżcą i bohater kona.
„Oby na lepsze chciał użyć oręża,
„Świat dzielniejszego nie widziałby męża!“ —
Podumał chwilę, trąbkę do ust złożył,
Zagrał raz — przestał, i dwakroć powtórzył.
Odwiązał z szyi chustkę koronkową,
Rozpiął odzienie, i z odkrytą głową
Usiadł nad wodą, i czerpając w dłonie,
Obmywał ręce skrwawione i skronie. —
Wtém łoskot jakiś zahuczał po błoni…
Zbliża się, rośnie — to tentent, czwał koni!