Strona:Tłómaczenia t. I i II (Odyniec).djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jestto ta radość, ta łza, którą tkliwy
Ojciec oblewa skroń córki cnotliwéj.
Takie — gdy Duglas objąwszy w ramiona
Lube swe dziécię przytulał do łona —
Z ócz bohatera łzy, jak krople rosy,
Na jéj rozwiane stoczyły się włosy.
Niemniéj nawzajem wzruszona dziewica,
Na piersiach ojca ukrywszy swe lica,
Próżno coś chciała przemówić wesoło.
I gdyby Duglas, podnosząc jéj czoło,
I twarz zroszoną i pełną rumieńca,
Nie wskazał obok obcego młodzieńca,
Długoby może nie dostrzegła sama,
Miłego gościa: Malkolma Grahama.

XXIII.

Allan tymczasem oparty o wiosło,
Zważał Rodryka, jak z dumą wyniosłą
Wstępował na brzeg — i starca oblicze
Zdradzało myśli tajemnych gorycze,
Gdy na krzyk każdy zwyciężkiego klanu,
Z żalem ku swemu wzrok obracał Panu,
I znów, jak gdyby znieść nie mógł widoku,
Spozierał w niebo, by łzę wstrzymać w oku. —
Widział to Duglas stojąc przy Grahamie,
I rzekł doń zcicha, dłoń kładąc na ramię:
„Ciekawyś pewnie, młody przyjacielu,
„Co budzi smutek w mym wiernym Minstrelu?
„Ja ci to powiém: — wspomina dzień chwały,
„W którym najświetniéj pieśni jego brzmiały;