Strona:Tłómaczenia t. I i II (Odyniec).djvu/018

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została skorygowana.

    Ciszéj, i coraz to ciszéj wiatr niesie
    Echo po skalach, dolinach i lesie,
    Aż znów jak przedtém milczenie ponure
    Osiadło wąwóz, i lasy, i górę.

    IV.

    Mniéj głośne echa myśliwskiego gwaru
    Zmąciły cisze szczytów Uam-waru,
    I owych pieczar, gdzie miedzy opoki
    Żył niegdyś olbrzym jak skała wysoki.
    Bo już w pół góry, wprost wisząc nad głowy,
    Ciskało słońce swój żar południowy.
    Niejeden jeździec, złorzecząc skwarowi,
    Musiał rad nie rad dać wytchnąć koniowi,
    I z psiarni, spiekłém zziajanéj pragnieniem,
    Połowa ledwo szła wciąż za jeleniem.
    Tak skwar i zapęd podgórnéj pogoni
    Znużył wytrwałość psów, ludzi, i koni.

    V.

    Zwierz nieprzyjaciół zostawiwszy w tyle,
    Zdyszany biegiem, zatrzymał się chwilę,
    I z południowéj pochyłości szczytu
    Ku różnobarwnym polom Menteitu,
    Obłędném okiem, ważąc się w nadziejach,
    Wodził po wzgórzach, bagniskach i kniejach,
    Gdzieby ujść pewniéj niebezpieczeństw tylu,
    W lasach Lochardu, czy Aberfoilu? —
    Lecz czyż nie bliższy przytułek ma w gaju,
    Ocieniającym brzeg wód Loch-Achraju?