Strona:Tłómaczenia t. III i IV (Odyniec).djvu/365

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie! — łzy gorące, co po licu zbiegły,
Gdy się ku lubéj, chcą ją podnieść, skłonił;
Łzy tak mu nowe — one go ostrzegły,
Jak mglisty obłok duszę mu przesłonił.
Zadrżał — i dumnie spójrzawszy dokoła,
Łzy te niemęzkie otarł z swego czoła.
Jak ów, co rano wychodząc na boje,
Ociera z rosy swój oręż i zbroję,
Co je przyćmiła, lecz splamić nie zdoła. —

Lecz choć już słabość minęła niegodna,
W stłumionym głosie i łzawéj źrenicy
Tchnie jeszcze czułość tak miękka, łagodna:
Że w sercu tkliwéj, strwożonéj dziewicy,
Nanowo słodka zakwitła otucha,
Że go jéj prośba, jéj rada nakłoni:
I cała w oku, patrzy nań i słucha,
Gdy dłoń jéj wziąwszy, zcicha mówił do niéj:
„Tak, moja luba! tak, otrzyj łzy twoje!
„Wiém ja kraj jeden — nieznany, daleki,
„Gdzie szczera miłość znajdzie swą nagrodę,
„Gdzie wolno kochać! — tam ja cię powiodę —
„Nie płacz! — tam będziem szczęśliwi oboje,
„Będziem się wzajem kochali na wieki!“ —

Jeszcze nie zgadła, czy ta słodycz głosu,
Czy jéj te słowa źle czy dobrze wróżą;