Strona:Tłómaczenia t. III i IV (Odyniec).djvu/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wyczytać choćby treść swego wyroku —
I po nad nimi i sobą u góry
Ujrzała ruin czerniące się mury,
Mroczne — jak gdyby cieniem swego zmierzchu
Jasnemu światu urągały z wierzchu. —

Ale napróżno w nadziei i trwodze
Wygląda za tym, co ją w strasznéj drodze
Pokrzepiał głosem łagodnéj słodyczy;
Próżno! — na nowo zniknął sen zwodniczy,
Co jak zły Aniół żal jéj tylko draźni. —
Dziś jéj, dziś jego potrzeba przyjaźni!…

Lecz ach! nieszczęsna! — jakiż hałas dziki
Zabrzmiał, i echem o niebiosa bije? —
Zdala radośne wzniosły się okrzyki:
„Nasz wódz! nasz Hafed! niech żyje! niech żyje!“ —
„Niech żyje!“ — bliższe głosy zawołały. —
Idzie — krok jego powtarzają skały. —
Idzie — już blizko… — Nieszczęsna dziewica!
Tchu brak jéj w piersiach, ciemno przed oczyma —
Wnet ją uderzy oczu błyskawica,
Któréj najśmielszy Arab nie wytrzyma;
Wnet nad nią zagrzmi głos dumny i srogi,
Co gdy się ozwie w szykach Muzułmana,
Całe się hufce rozpierzchają z trwogi,
Jak na pustyni kupców karawana,
Gdy wkoło źródła leżąc w nocnéj ciszy,
Ryk spragnionego tygrysa posłyszy! —

Bez tchu, bez ruchu, wpół martwa z bojaźni,
Z oczyma na dół, jako posąg stała: