Strona:Tłómaczenia t. III i IV (Odyniec).djvu/349

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wszystko tu dzikie, okropne — a przecie,
Choć miejsc straszniejszych nie znaleźć na świecie,
Ujrzeć je, dla niéj byłoby pociechą:
Zgrozaby sama ulżyła bojaźni.
Bo cóż wyrówna strachom wyobraźni,
Rzuconéj w ciemność — gdzie takie brzmi echo? —

Zadrżała nagle — Czy ją sen znów myli?
Czy strach obłąkał? — Nie! — słyszy w téj chwili
Głos cichy, miły, jak arfa cheruba:
„Twój Gweber z tobą! nie bój się, o! lubal“ —
Nie! ona nie śpi — czuje całą sobą
Ten głos, te słowa: „twój Gweber jest z tobą!“—
To był głos jego! — dotąd pierś i uszy
Brzmią jego echem; — nie! sen jéj nie łudził! —
Czyjżby głos inny tak trafił do duszy,
Takie w jéj sercu wzruszenie obudził? —
Ach! prędzéj róża najmłodsza śród krzewu
Weźmie szmer wiatru za pieśni słowicze,
Lub na głos ptaka gminniejszego śpiewu
Rumiane z pączka wychyli oblicze,
Niźli się miłość, w uniesienia chwili,
Cudzém westchnieniem lub głosem omyli!

Lecz choć się dusza marzeniem uśmiécha:
Że on jest przy niéj, że on patrzy na nią,
Że jego tchnieniem i ona oddycha,
Że ją dłoń jego wstrzyma nad otchłanią:
Znowu na straszne wspomnienie niewoli
Nowa jéj myśli ogarnęła trwoga. —