Strona:Tłómaczenia t. III i IV (Odyniec).djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A każde wzajem uczucie, myśl każda,
Przebiega po nim — jak piorun lub gwiazda! —
„Jam kochał — milczał — z bojaźni czy sromu?
Nie wiém; — i nawet, kiedym już w jéj domu
Częstym był gościem: ilekolwiek razy
Chciałem przemówić — czułem jak wyrazy
Krzepły mi w ustach; — aż przyszła godzina!“
„Jest gra — nie pomnę nazwiska — dziecinna,
Prosta gra w karty; — do niéj raz za stołem,
Nie wiém jak, z czego, zasiedliśmy społem.
Grałem nie myśląc; — ale być tak blizko
Téj, co się kocha! — twarz w twarz, oko w oku!
Każde jéj tchnienie, każdy promień wzroku
Chwytać, i w jedno zlewać je ognisko!…
O! to jest rozkosz, za którą miliony
Przegraćby warto! — Myśmy o nic grali.
Lecz widząc wzajem jéj wzrok zamyślony,
Jéj twarz płonącą rumieńcem korali:
I natężenie, z jakiem się zdawała
Patrzeć na karty, choć nic nie widziała:
I długość czasu gry naszéj, do któréj,
Tajemna, zda się, wiązała ją siła: —
To gdy postrzegłem — jakby piorun z góry,
Myśl nagła we mnie błysła — zaświeciła —
I z ust, i z oczu, serca tajemnica,
W łzach, iskrach, słowach, wybuchła zarazem!… —
Ona słuchała; — błędna jéj źrenica
Utkwiła we mnie: — i choć nie wyrazem,
Odpowiedziała! — i od téj już chwili,
W sobieśmy tylko i dla siebie żyli.