Strona:Tłómaczenia t. III i IV (Odyniec).djvu/044

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jak na zjawisko piekielnego ducha
Pierzchły z serc Turków męztwo i otucha.
Tłoczą się, biegną, śród zgiełku, śród gwaru —
Tu blask pochodni, tu łuna pożaru!
Krzyk, hałas, groźby, przeklęstwa i jęki,
Huk trąb i bębnów, i oręża szczęki
Grzmią po powietrzu — jakby z mocą wściekłą
Całe na ziemię wsparło się piekło.
Zlękłe, zdumione, obłąkane straże,
Patrząc na morze, na niebo w pożarze,
Nie widzą pana — nie słyszą, co każe.
Próżno wre Baszy wściekłość rozdąsana:
„Pojmajcie szpiega! pojmajcie szatana!“ —
On ujrzał popłoch — cofnął krok rozpaczny,
Którym się na śmierć miotał nieobaczny,
Gdy pośpiech braci, wcześniéj niż zalecił,
Niż wydał hasło, pożarem zaświecił.
On ujrzał popłoch — trąbkę do ust złożył,
Dźwięk krótki, ostry, trzykroć się powtórzył.
Odpowiedziano. — „Wy tu, bracia mili!
Mogłżem posądzać, w niebezpiecznéj chwili
Że mię umyślnie samym zostawili?…“ —
Rzekł, miecz i ramię puścił w krąg szeroki,
Jakby chciał piérwszéj powetować zwłoki.
Przestrach we wrogach, męztwo w nim podwaja. —
Pierzchła przed jednym rozpłoszona zgraja.
Toczą się głowy po krwawéj podłodze,
Nikt nie śmie dostać: żołnierze i wodze,
Nieufni w dłoni, zaufali w nodze.