Strona:Szymon Tokarzewski - Na Sybirze.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z ekstazy wytrzeźwił nas ostry, szorstki głos, który usiłował być miękkim i łagodnym.
To był głos podoficera.
W progu pokoju stał w orszaku czterech żołnierzy, z nabitemi karabinami na ramionach...
To była asysta mająca nas, Polaków, skazańców, eskortować z powrotem do więzienia w semipałatyńskiej twierdzy.
Suto ugoszczony przez Józefa Hirszfelda i hojnie obdarowany podoficer był niezwykle uprzejmy i ugrzeczniony.
Wywołując nazwiska nasze, nazwiska przestępców, na katorgę skazanych, raczył dodać: „gaspada“ i „proszę pokornie”.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Wybiła godzina rozstania...
Z braćmi wygnańcami, z Gruzinami z Nikitą Mikołajewiczem Tarasem, zresztą ze wszystkimi obecnymi, żegnaliśmy się mocnym, długim uściskiem.
„Do widzenia“!
A natomiast wszystkie serca rwał ból smutnego przeczucia, że w takiem gronie zespolonem z sobą serdecznie, już nie spotkamy się, nie zejdziemy tak rychło.
„Pan Tadeusz” też otrzymał długie i gorące pocałunki na pożegnanie.
— Ci Polacy... doprawdy nie pojmuję! Oni byle przeczytać patryotyczną książką gotowi są wszak w każdej chwili skoczyć w ogień, lecieć