i spraw, z któremi starszyna Matwiej Artemjewicz w żaden sposób nie mógł się uporać.
— Zaproponowałem swoją pomoc — przyjęto ją skwapliwie.
Niezwłocznie zabrałem się do roboty.
Mozoliłem się odcyfrowując całe strony niedołężnie zagryzmolonych „bumag!”
Ślęczałem nad rachunkami, w których było tyleż omyłek, ile cyfr — a kiedym po gorliwej i usilnej pracy wybrnął — wówczas starszyna zaproponował mi, żebym w Skorodumie pozostał w charakterze „jego pomocnika, we wszystkiem, co będzie potrzeba”.
Nie namawiał mnie długo Matwiej Artemjewicz: zostałem... zostałem chętnie...
Zostałem i faktycznie do naszej umowy zastosowywam się literalnie: kolejno i naprzemian spełniam funkcye pisarza, koncepcisty, rachmistrza, nauczyciela dziatwy Artemjewych... no, i coprawda niekiedy trafia się konieczność, że mi wypadnie strzedz stada koni mojego pryncypała, gdy je na sprzedaż prowadzi, tak jak dzisiaj naprzykład...
— Ale nie uskarżam się, nie przykrzę sobie żadnej roboty, nie! nie przykrzę sobie bynajmniej.. tylko często... znagła ogarnia mię smutek bezkresny... straszny smutek och! i tęsknota... tęsknota... nieodstępna towarzyszka dusz samotnych i uciemiężonych...
Strona:Szymon Tokarzewski - Na Sybirze.djvu/25
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.