Strona:Szymon Tokarzewski - Na Sybirze.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

simy i wynagrodzimy sowicie. Zaraz pobiegnijcie, dziadu, do tej „petersburskiej gostinnicy” i zdobądźcie o tej pani wiadomości dokładne i pewne.
Dziad uśmiechnął się chytrze.
— Zaraz, to ja do „petersburskiej gostinnicy” pójść nie mogę, bo nie jestem letiaga[1] abym po ciemnej nocy latał. Jakbym stąd wyszedł jużby mnie warty, psia ich mać obłupana, z powrotem nie wpuściły do „tiurmy”. Ale jutro skoro tylko bramę otworzą „hycnę” do miasta, wszystkiego się dowiem, do waszej „spalni“ dopadnę i wam wiernie zaraportuję, co i jak było i jest.
Zasalutował po wojskowemu i wyszedł, nie mogąc ukryć radości, że wiadomość, której nam udzielił, tak bardzo nas zainteresowała.
Maksimienko dotrzymał słowa.
Nazajutrz, prawie ze świtem, pojawił się w naszej izbie.
Najpierw, przeżegnał się bogobojnie i powitał nas życzeniami szczęśliwego, dobrego dnia. Zaczem stanął na środku izby, z bermycą pod pachą. Jedną ręką wsparł się na koszturze, drugą rozczesywał swoją ogromną, zwichrzoną, białą brodę zarastającą mu całe policzki.

To mrużył, to obcierał czerwone, nabrzmiałe, zaropiałe powieki... chrząkał... odkaszliwał przygłośnie, wreszcie krzyknął:

  1. Letiaga — syberyjski nietoperz biały.