Strona:Szymon Tokarzewski - Na Sybirze.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zegarek. Twoja bezwładność podczas tego eksperymentu zaczynała mnie przerażać.
— Więc cztery minuty, tylko cztery minuty trwały moje wizye przecudne!
— Jakież to były wizye?
— Wyobraźnią, czy duchem byłem tam, gdzie być pragnąłem. Widziałem to, co pragnąłem widzieć... Stało się wedle moich życzeń i wedle obietnic Kwang-si-tun’a.
— Czyli żeś...
— Czyli, że mój duch w ciągu tych czterech minut powędrował do innej części świata, że gościł w mojej Ojczyźnie...
W niskim bardzo ukłonie pochyliłem się przed Kwang-si-tun’em, kościstą jego dłoń przycisnąłem do silnie bijącego serca i z głęboką, serdeczną, rzetelną wdzięcznością wyrzekłem:
Taosye![1]
Dobrotliwy uśmiech rozjaśnił pomarszczoną twarz chińskiego lekarza, czy też uczonego, czy też magnetyzera, bo nie wiem, zaiste, który z tych tytułów Kwang-si-tun’owi przynależy?
Jego ręka, w zamian oddała mi długi, długi mocny uścisk.

Czy za sprawą jakiejś niezbadanej jeszcze siły, którą Kwang-si-tun w sobie posiadał i którą tchnął we mnie, mój duch wzbił się „ad astra” i z niedościgłych oku ludzkiemu; w zwykłym

  1. Taosye, — dziękuję.