Strona:Szymon Tokarzewski - Bez paszportu.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śmiechem uszczęśliwiony, bo całe olbrzymie rusztowanie moich podejrzeń co do szpiega i obaw, co do aresztowania mnie wali się w tej chwili. Czuję się znów spokojny w kochanej Warszawie.
Znajoma, którą spotkałem, Anna Piotrówna, chociaż rosyanka doskonale włada polskim językiem.
Przez parę lat w Haliczu mieszkaliśmy w jednym domu i one, nasze sąsiadki, zachwycone prześliczną grą na skrzypcach kanonika Rogozińskiego, coprawda, trochę niechętnie z naszej strony z początku, przecież zaznajomiły się z nami.
Z biegiem czasu pozyskały naszą życzliwość, bo matka dobre, potulne stworzenie, serdecznie współczuła naszej doli, czyli właściwie naszej niedoli wygnańców i tem chwyciła nas za serce, czego znów Anna dokazała, z zapałem ucząc się po polsku, studyując historyę naszego narodu, uwielbiając naszą literaturę i naszą poezyę.
Jak umiem, jak mogę pocieszam płaczącą biedaczkę.
— Moje znajome zaopiekują się panią i wskażą jej biura pośredniczące w znalezieniu lekcyi. Będziemy bardzo radzi, że lekcye rosyjskiego języka naszej młodzieży będzie udzielała osoba, przyjazna Polakom. Tylko — śmieję się kiedyśmy już do Leszczyńskich jechali — tylko na ulicy nie wywołuj pani mojego imienia i nazwiska. Niech ręka Boska od tego broni!
— Jezus! Marya! a to czemu?