Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tak... niby tego, ale i ściany mają uszy.“ „Toteż waćpan nie gadaj, jeno czytaj, a ja sobie usiądę, bom się zmęczył.“ To rzekłszy, przysunął sobie wielkie krzesło pana Baryczki i siadł na niem i patrzał, jako pan Giza drżącemi rękami rozpieczętowywał pismo.
— No! no! — zauważył pan Rafałowicz — przysięgam Bogu, osobliwsze mi tu nowiny opowiadasz. Cóż było w tem piśmie?
— Miałem cić ja okrutną ochotę zobaczyć to pismo królewskie, ale jak to mogłem uczynić? Siedziałem tedy jak na szpilkach, a pan Giza. niby czytał, a papier to mu tak szeleściał w rękach, jakby wiatr nim miotał. Wreszcie odezwie się: „nie, nie mogę, nic nie widzę. Kacperku, chodź no tu, odczytaj, co nam Król Jegomość pisze.“ To rzekłszy, westchnął ciężko, a tak się spocił, że aż krople potu spływały mu po okrągłem i białem jak u niewiasty liczku. Nie trzeba mi było dwa razy tego rozkazu powtarzać. Skoczyłem, pismo schwyciłem i jednym rzutem oka przejrzałem.
— Więc przeczytałeś? — spytał pan Rafałowicz.
— A jakże, przeczytałem.
— I cóż tam było?
— Dokumentnie to ja tego powiedzieć nie mogę, ale pamiętam dobrze samą treść. Król Jegomość w łaskawych bardzo słowach polecał pre-