Strona:Szwedzi w Warszawie.pdf/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

trup Frytjofa z jednej strony, a z drugiej prowadziły schody kamienne do komnat gubernatora generała Wittenberga. Tu pan Żórawski się zatrzymał, żeby nabrać tchu i zwracając się do Maćka, szepnął:
— Odpocznij sobie nieco i idź temi schodami. Na górze napotkasz drzwi, w których na samym środku jest guzik złocisty. Uważasz, co ja gadam?
— O laboga, laboga, co nie mam uważać! We środku jest guzik złocisty, czy nie tak?
— Tak. Otóż zważ, co ci powiem. Gdy ów guzik błyszczący jako złoto naciśniesz, drzwi się cichuteńko otworzą i znajdziesz się w antykamerze jaśnie wielmożnego generała Wittenberga, w której na żelaznem, obozowem łóżku śpi jego adlatus, pan Manderstörna. Szwedzisko to głupie, że tak powiem, i lubi na noc gorzałką się upijać, a potem śpi jako zabity. Tedy z łatwością mu wyciągniesz klucze z pod poduszki. Gdyby się jednak obudził, co może się przytrafić, tedy udaj marę, jęcz i stękaj straszliwie i ziejąc z gęby ogień, nastaw ten oto rożen, który dzierżysz w ręku, jakbyś nim chciał pana Manderstörna przebić. Tedy on się przestraszy i ucieknie, a ty klucze zabrawszy nie zwłócz, jeno co prędzej dawaj drapaka.
— A jak ten Szwed nie ucieknie? — spytał Maciek.