Strona:Szlachcic Zawalnia (1844—1846). Tom 1.pdf/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żyć się ku ścianom, we mgnieniu oka cały dóm pokryty był płomieniem i w prędkim czasie runęła budowa.
Zdziwiony lud, patrząc na taką zemstę złego ducha, ściskał ramionami, i każdy z tych, co tam był przytomny, z trwogą zostawił już węgle tylko i kurzące się głównie. Ksiądz powracał do domu strapiony, ubolewając nad obłąkaniem swoich owieczek. Paramon trzęsąc głową i odchodząc łajał nieszczęśliwego Karpę. — Dobrze głupiemu jak pasław tak i wyspausia. Po całéj okolicy, w każdéj chacie i w Pańskim dworze przez czas długi o tém zdarzeniu była rozmowa.
Karpa niewiadomo gdzie się podział po tym strasznym pożarze, skrył się i już nie odwiedzał więcéj, ni swoich przyjaciół, ni teścia, ni żony, różne było o nim mniemanie. Niektórzy sądzili, że on miał związki ze złodziejami, którzy w strony wielikołuckie lub pskowskie wyprowadzali z Białorusi kradzionych koni i Pan, żyda Chaima arendarza posłał na zwiady: niektórzy zaś z włościan mówili, że spotykali jego w rozpaczliwym stanie, i na ich zawołanie jakby dziki uciekł do lasu.
Przeszło kilka tygodni; pewny strzelec z wyżłem szedł blisko jeziora szukając kaczek, dzień był cokolwiek posępny i fale szumiały u brzegu; widzi zdaleka na piasku przy saméj wodzie czarnieje stado kruków, on wystrzelił, krucy poleciały i skryły się w borze, zbliża się i widzi trupa wyrzuconego wodą, który jeszcze fala pokrywała pianą, wnet on oznajmił do dworu, dano znać do sądu, trudnoby było poznać czyje to ciało, lecz odzienie i pierścień na ręku da-