Strona:Szaori i Rapsody Arabskie w Egipcie.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
236

zgięte nad kowadłem herkulesowe barki zastąpiły belwederskich Apolinów i śpiewne medycejskiéj Wenery kształty, a najpokupniejszym dziś drukiem najnowsze kursa giełdowe.
Nie wchodząc bynajmniéj w rozbiór pytania, czy dążność ta dobrą jest czy złą, czy na jéj początku zaledwie stanęliśmy, czy może raczéj do jéj kresu dobiegamy, w każdym razie pocieszającą jest rzeczą widzieć, że nie całą jeszcze ludzkość objął materyalizm w swe zimne uściski, że jest jeszcze ziemi zakątek, gdzie karm duchowa, w powiewnéj postaci pieśni lub baśni podana, łaknących jeszcze znachodzi słuchaczy, i we wielkiéj będąc cenie a poszanowaniu, swém ciepłem umysły i serca ogrzewa. Tą szczęśliwą krainą jest ojczyzna palm i wawrzynu, ukochane dziedzictwo słońca, dźwięczące uroczą Szeherezady powieścią: świetlany i barwisty Wschód. Tam gdzie nad promienném okiem słoneczném złoty daktyl zarówno dla wszystkich dojrzewa, gdzie daleko rozbiegłe sykomor konary dla wszystkich zarówno gościnnym stają się dachem, prostota potrzeb i obyczajów stoi dotąd wiernie na straży uczucia i wyobraźni i otacza troskliwie te cenne ludzkiego ducha kwiaty przed mroźnie warzącym podmuchem materyalnych dążeń. Dla nas już świat cudów zamknięty: umilkły rusałki i bogunki, śpiewające w każdym strumieniu i każdéj krzewinie, potężni czarodzieje i wróżki urocze rozwiały się w mgłę, z któréj powstały: na Wschodzie fantastyczne i nadprzyrodzone te postacie żyją dotąd pełném życiem, zamieszkują skały, drzewa, a nawet i ludzkie domostwa tłumy „szejtanów“, „dżynów“, złych i dobrych duchów płci obojéj zaludniają otchłanie ziemi i lazurowe niebios przezrocza, opiekują się śmiertelnymi lub prześladują ich, a w ramach pełnéj prostoty i uroku powieści wysnuwają całe pasmo nieprzebranych wyobraźni klejnotów.
Był czas, w którym społeczeństwo europejskie bawiąc się jeszcze poezyą, którą dziś, jako zużyte cacko wyrzuciło na śmiecisko, był czas mówię, niezbyt nawet od nas daleki, w którém społeczeństwo cywilizowanego zachodu obaliwszy stare swoje bogi i wykrzywiwszy się całe sceptycznym uśmiechem fernejskiego filozofa, nie mogło przecież ostać się urokowi, jaki rozłączają płody wyobraźni ludów młodzieńczo czującego Wschodu i sięgnęło chciwie po te błyszczące motylemi barwy owoce nieskażonego ducha. Zdawało się na chwilę, iż narodom poczynającego się już starzeć zachodu roztworzą się na rozscież podwoje literatury ludów wschodnich, kryjącéj w swém łonie wiecznéj młodości źródło, że ze Wschodu poraz wtóry powieje ożywcze tchnienie, które raz już przecież potężném hebrajskiéj poezyi zaklęciem odrodziło zgrzybiałe społeczeństwo. Nadzieja ta zawiodła. Zajęcie się płodami wschodnich literatur było nadto gorączkowém i nagłém, aby trwałém być mogło. Tłumaczono i naśladowano Hafisa, przyswajano sobie i komentowano brylantowe Szeherezady powieści, wieszcz każdy miał sobie za świętą powinność rozkołysać swe rymy na falach Eufratu lub Egejskiego morza, lub owinąć swe natchnione czoło w zielony zawój potomków proroka. Było to rzeczą mody i chwilowego upodobania, wypływało z bezwiednéj potrzeby odmłodzenia w zgrzybiałe