Strona:Szandor Petöfi - Wojak Janosz.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
74

Janosz szedł wciąż. Księżyc ukrył się za chmury,
Wojak czuł znużenie wśród nocy ponuréj,
Złożył tedy głowę na niewielkie wzgórze,
Aby nabrać siły na dalsze podróże.

Usnął zaraz, bowiem bardzo go sen morzył,
Nie uważał w jakiej ziemi się położył,
Ziemią tą był cmentarz zdawna zaniedbany,
Pazurami czasu wzdłuż i wszerz zorany.

Jako w każdą północ budzi się świat zmarły,
O dwunastej wszystkie groby się rozwarły,
I z każdego grobu otwartego wstało
Widmo wiotkie, blade, przyodziane biało.

Duchy rozpoczęły śpiewy, tańce, skoki,
Od ich stóp dotknięcia trząsły się opoki,
Lecz nasz wojak Janosz spał tak doskonale,
Że go te hałasy nie zbudziły wcale.

Nagle jeden z duchów spotkał go niechcący.
„Człowiek tutaj, krzyknął, i do tego śpiący...
Skarćmy go, zuchwalca, co śmiał przyjść tu w nocy
Do naszego państwa... mamy go w swéj mocy.”

Widma wnet Janosza otoczyły kołem,
I coby z nim począć, radziły się społem.
Już go porwać miały... wtém kur zapiał... duchy
Poznikały w grobach... cmentarz znów był głuchy.