Strona:Szandor Petöfi - Wojak Janosz.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
63

Ledwie że do kolan dosięgał mu głową.
Olbrzym prawił głosem grzmiącym piorunowo:
„Zda mi się, że w trawie jakiś człowiek chodzi,
Nogą go zadepczę, nic to mi nie szkodzi.”

Gdy to właśnie zrobić myślał zagniewany,
Janosz podniósł w górę miecz wypróbowany,
Drągal stąpił, ale w skutek skaleczenia,
Krzyknął... cofnął nogę... i padł do strumienia.

„Właśnie jak mi trzeba, tak się w wodę stoczył,”
Myślał Janosz. Szybko na olbrzyma skoczył,
I ciało strażnika, tak groźnego wzrostem,
Do przebycia wody stało mu się mostem.

Gdy szedł Janosz po nim krokiem nie leniwym,
Olbrzym się naprawdę wydawał nieżywym,
Lecz pragnąc być pewnym, że go z świata zgładził,
Janosz miecz mu w piersi po rękojeść wsadził.

I nie patrzył olbrzym już według zwyczaju,
Czujném swojém okiem na granice kraju,
Widział tylko okiem swém zaćmienie słońca,
A zaćmieniu temu nie miało być końca.

Przepływając przezeń, strumień się zapienił,
I krwią jego wody swoje zaczerwienił...
A nasz wojak? jakaż spotkała go dola?
Wkrótce to opowiem, jeśli słuchać wola.